bocian_laduje

Puchalski i bociany

Kilka dni temu rozpoczęła się prawdziwa wiosna. Prawie w samo południe do Pentowa, czyli polskiej Europejskiej Wsi Bocianiej koło Tykocina nad Narwią  – gdzie znajduje się kolonia ponad 20 bocianich gniazd – przyleciał pierwszy bociek. Zmęczony, ale wyraźnie rad z siebie.

Z tej okazji przypominamy kilka bocianich zdjęć Włodzimierza Puchalskiego, który bardzo lubił te ptaki i często je portretował w tych właśnie okolicach. Jego pamiętna chata w Morusach znajduje się zaledwie kilka kilometrów od Pentowa – a i w tym miejscu słynny przyrodnik też często gościł, bo przez lata przemierzał okoliczne pola i mokradła. Niektóre zdjęcia rozlewisk Narwi zrobił prosto z okna pokoju gościnnego dworku w Pentowie, a w pobliskich zagajnikach podpatrywał kruki na gnieździe i filmował jastrzębie.

To zdjęcie bociana lądującego na gnieździe Puchalski zrobił właśnie w Morusach, na dachu swej starej chaty. Ale fotografował boćki wszędzie, gdzie się tylko dało. Większość tych zdjęć na szczęście zachowała się i jest przechowywana w archiwum słynnego fotografa, obok setek tysięcy innych klatek w Muzeum Niepołomickim, które mieści się na zamku królewskim pod Krakowem.

Kiedy w zeszłym roku szukałem w tym archiwum  materiałów do wystawy w Galerii Bocianiej w Pentowie, najpierw żywiłem lekką obawę, czy uda się znaleźć na tyle zdjęć, aby skompletować całą ekspozycję. Przecież Włodzimierz Puchalski zasłynął  przede wszystkim ze zdjęć dzikich, rzadkich gatunków. Rychło ta obawa prysła jak bańka mydlana! Twórca „bezkrwawych łowów” polował też na boćki i to z zapamiętaniem.

Już przed wojną ( w 1934 roku), gdzieś na kresach brał udział w akcji obrączkowania młodych bocianów i wiernie to uwiecznił w całym fotoreportażu. Ale potem korzystał z każdej okazji. I chociaż w latach ówczesnych, zwłaszcza 50. i 60. XX wieku bociek był ptakiem pospolitym, obecnym na co drugiej podlaskiej chałupie – to jednak Puchalski z zacięciem fotografował te ptaki.

Dzięki temu w Niepołomicach można odnaleźć niezwykły portret gatunku bociana białego. Od przylotów i zalotów do odlotów. Od portretu na tle drzew o gołych gałęziach, przez budowanie gniazda i lęgi, karmienie młodych, aż do nauki latania i jesiennych sejmików.

Podlaskie  bociany…Są tu portrety indywidualne i zbiorowe, z rodziną i kuzynami, w tle krajobrazy ze stogami, strzechy, łąki, krowy (jasne, że czerwone!). I każde stadium ceremonialnych zalotów na szczycie strzechy, pełnych kunsztownych póz i zachowań. Od samotnego taty na pustym kominie, aż po dobrze opierzone cztery młode, które z zapałem próbują swoich skrzydeł. Jako pierwszy nasuwał się oczywisty temat „Historia jednego gniazda”, ale w rezultacie powstał portret gatunku, z lekko zarysowanym historycznym tłem z wczesnego okresu „bezkrwawych łowów”.

Bo tamte, mityczne już Podlasie prawie zupełnie odeszło w przeszłość. Nie ma już stogów, czerwone krowy to rarytas, Narew już tak nie wylewa, zniknęły łódki pychówki, inne są drogi i płoty…Tym większe znaczenie tych zdjęć.

Puchalski surowo selekcjonował swoje kadry, często zostawiał tylko jedną, dwie klatki, a niekiedy ten wybór był znacznie szerszy. Ale czasem trudno było się domyślać, dlaczego zostawiał ich więcej. Dopiero po skanowaniu i próbnych odbitkach okazało się, że każdy strzał migawki był po coś. Tu na gnieździe siedzi napuszony rodzic nad pisklakami, w kadrze obok w mniej ciekawej pozie. Oglądam odbitkę, teraz  widać szczegóły. Ależ…tak, na cienkim patyku sterczącym z gniazda przysiadł mały wróbel, napuszony tak samo jak wielki sąsiad-gospodarz. Szara, jasna kulka na tle ciemnego pasma lasu, które zamyka przestrzeń rozległego krajobrazu. Jaki ciekawy szczegół – a jak wiele mówi o oku i sercu wielkiego twórcy.

To była wielka przygoda  odkrywanie nieznanych zdjęć Puchalskiego. A takich skarbów – zdjęć uchwyconych przez kilkadziesiąt lat „bezkrwawych łowów” jest znacznie więcej. Oby jak najszybciej ujrzały światło dzienne, bo czas im tylko dodał wartości.

Arkadiusz Szaraniec